piątek, 25 czerwca 2010

Plenerowy Hey!


Wypadałoby zacząć i zacznę od koncertu.

Wczoraj wybrałam się na koncert. Nieczęsto się to zdarza.
Ponieważ mam wrodzony talent do przegapiania fajnych wydarzeń, a także do bycia w stanie permanentnego dołka finansowego.
Ale koncert był darmowy, w plenerze, na Starym Rynku w Poznaniu, więc nie było żadnych trudności z podjęciem decyzji.
Tym bardziej że to Hey.

Źle się zaczęło.
Najpierw mieli zagrać Kumka Olik (nie mam pojęcia jak traktować tę Kumkę, jako "oną" czy jako "onego", czy może jako "to"), więc obliczyłam sobie że właściwy koncert zacznie się około 30-40 minut później. A że koncert miał termin na 20, to moje tryumfalne wejście na Rynek nastąpiło jakoś przed dziewiątą. Następnie okazało się oczywiście że Hey zaczął już o 20 i przegapiłam sporą część występu.
Wiedziałam że Kumce nie można ufać.

Jakoś udało się nam dopchać w pobliże sceny, tak że nawet mieliśmy przed oczyma zespół a nie parasole z okolicznych ogródków piwnych.
Podobało mi się:-).
Kasia jak stała nieruchomo, tak stoi. Choć trochę momentami teraz gestykuluje.
Jak wkładała na siebie swego rodzaju worek, tak ubiera. Ale rozumiem, że może mieć taki swój bezpieczny zestaw na takie publiczne wystąpienia.
Małomówna była i jest. Jednak trochę mniej.
Jak świetnie śpiewała, tak śpiewa. A nawet lepiej.
Oprócz fryzur, niewiele się zmienia i wciąż jest piękną kobietą.

Ze sceny można było usłyszeć mieszankę starszych jak i nowszych utworów.
Ucieszyła mnie Katasza i Że. Odkryłam przy okazji, że mimo iż Karma nie jest moim ulubionym albumem to najlepiej znam teksty. Miło było pozdzierać gardło razem z Kaśką, bo dawałam z siebie wiele, a co.
Nagłośnienie było niestety nie najlepsze, bo i miejsce koncertu wybrano dość niefortunnie. Akustyka nie ta. Całe szczęście że znałam teksty, bo momentami nie można było zrozumieć w czym rzecz, także podczas niebogatej konferansjerki Katarzyny. O tekstach na najwyższym poziomie nie ma co pisać nawet, ponieważ to oczywiste. Naprawdę żałuję że tak niewielu jest na świecie dobrych tekściarzy, takich jak Kasia. Jak słucham tekstów takiej Dody na przykład, to mam ochotę nakapać sobie parafiny do uszu i wsadzić głowę głęboko w piasek. A i tak na zagranicznych rynkach bywa że wiedzie się w tej dziedzinie o kilka piekieł gorzej.
Mimo kiepskiej pracy ekspertów od nagłośnienia, zespół i tak dał czadu. Uderzenia perkusisty czułam na mostku, tak jak się należy. Gitarowe, heyowe brzmienia przemawiają do mnie nie od dziś.
Lubię koncerty ze względu na nowe aranżacje utworów. Zawsze zdarzy się tak, że na nowo odkryję jakąś piosenkę, lub szereg tychże. Tak było właśnie gdy pierwszy raz słuchałam płyty "Hey - MTV Unplugged". Byłam urzeczona. Wydawałoby się że z już i tak świetnych pieśni więcej się nie wyciśnie, a tu proszę. Cud miód i orzeszki. Wczoraj co prawda mniej było takich objawień, ale miło było posłuchać starszych piosenek w odświeżonej wersji.
Podczas Angelene trochę mi brakowało Chylińskiej Agnieszki. Ale i tak było ładnie.

To zespół mojej młodości:-).

Chciałam jeszcze wspomnieć o pewnym zjawisku, dość powszechnym zdaje się.
Na koncercie zauważyłam mnóstwo ludzi na oko w ogóle niezwiązanych, ani z Hey, ani z muzyką którą prezentują. Takich w stylu moich rodziców, którzy może nawet nie wiedzą kto zacz.
I stoi taki pan sobie, powieka mu ani drgnie podczas tej godziny pięćdziesiąt, ramię mu ani nie podskoczy, noga się nie ugnie, ręka nie klaśnie i ja się pytam po co przyszedł ten pan. Miejsce niepotrzebnie zajął, zmęczył się, bo gołym okiem widać było że mu to nie leży, ale przyszedł pewnie bo ZA DARMO. Inni znudzeni uprawiali niekończące się rozmowy, także telefoniczne, bo przecież koncert to miejsce akurat na to.
Na koniec pozwolę sobie zacytować fragment wypowiedzi Hagath na last.fm:
"Stanie i pierdzielenie o szopenie zamiast słuchania Kasi to jeszcze nic. Gorsze było "ojej, ojej, moja psiapsióła jest pod samą sceną, muszę NATYCHMIAST przepchać się do niej z samego tyłu, KONIECZNIE zabrać pięciu znajomych, by ich jej przedstawić, przywitać się z nią histerycznym piskiem (wszak nie widziałyśmy się od pół godziny!) i zacząć opowiadać, gdzie kupiłam bluzkę, którą mam na sobie."


I tak to było.